top of page

MOJE ŻYCIE WE ŁZACH - recenzje:

W CHARAKTERZE WYKONAWCY 

Rafał Dziemidok w spektaklu My life in tears chce badać momenty wspólne języka ruchu i narracji, której autorem i bohaterem jest stworzona przez wykonawcę postać. Na ascetycznej scenie, w podzielonych na wyraźnie odrębne części działaniach, staje wobec widza i mierzy się z jego oczekiwaniami, ściśle przylegającymi do charakteru roli. 

 

Od początku struktura widowiska zostaje obnażona i taka pozostaje do końca. Po prawej i lewej stronie, na przedzie terenu gry ustawione są dwa stoły. Przy jednym z nich kobieta (Ewa Garniec) na naszych oczach steruje dźwiękiem i światłem. Na drugim stole znajduje się czarna torba, czerwony ręcznik i duży słój z wodą. W tle tego dyptyku mężczyzna (Rafał Dziemidok) podejmuje próby zinterpretowania muzyki: wariacji na temat Bacha w gitarowym wydaniu (Raphael Rogiński). Tło dźwiękowe balansuje między tradycją a nowoczesnością, budując równocześnie wrażenie intymnego doświadczenia. Kostium - prosty drelich z czerwonym akcentem zapiętej wokół szyi czerwonej kryzy - przywodzi na myśl historyczno-teatralne skojarzenia, ale też świat cyrku. Zasugerowany kontekst kulturowy stoi w wyraźnej sprzeczności z mozolnym i monotonnym ruchem. Poszczególne części 'taneczne' ograniczają się do ściśle określonego rodzaju aktywności: mamy skakanie na skakance, bieg w różnych kierunkach, fragment oparty wyłącznie na pracy nóg czy wykonany na siedząco. Dziemidok nie kryje wysiłku, który towarzyszy poszczególnym scenom, za każdym razem ich tempo narasta, ale nie dociera do kulminacji. Pomiędzy nimi pojawiają się momenty ciszy, żmudna 'praca' sceniczna przerwana zostaje przez ocieranie potu, picie wody i wymianę spojrzeń z publicznością, po czym kreacja zaczyna się od nowa. Ruch delikatnie nawiązuje do tradycji muzycznej, układ rąk, ustawienie nóg przypominają dworskie ukłony. Każdy fragment ilustrujący podkład dźwiękowy zbudowany jest zaledwie z kilku gestów, za to wyraźnie ogrywa przestrzeń: poczynając od ruchu w kole wyznaczonym przez skakankę, na wielokierunkowym przemierzaniu miejsca gry skończywszy. Zmagania tancerza z różnymi typami teatralnymi pozostają w dużej mierze niezrozumiałe, choć możemy śledzić ich funkcje: próby oddziaływania na widza. Ruch, towarzyszący muzycznym fragmentom, znajduje się w polu abstrakcji, odbieramy natężenie przekazu, towarzyszące mu nastroje, ale nie rysuje się przed nami żaden cel. Co dzieje się na linii wykonawca - postać? Rama zostaje podwojona. Proste i jasne są jedynie czynności 'pomiędzy': pojawia się kontrast między osobą tancerza a jego występami, stale burzony przez istnienie wykonawcy i postaci, abstrakcji i narracji w jednym ciele naznaczającym ruch. Nierozerwalność tego związku dobitnie wskazuje zmiana ról (kobieta przejmuje rolę mężczyzny). Szkoda, że spektakl daje tylko kilka wskazówek odbioru, bez dodatku słowa pisanego byłby prawie nieczytelny. Interesujący zamysł zostaje w dużej mierze poza percepcją widza: pytanie na ile i w jaki sposób taniec może komunikować historię konkretnego życia, zapis na ciele, pozostaje otwarte.

 

Magdalena Kostuś, Internetowy Magazyn 'Teatralia', numer 75/2013 

 

 

 

 

 

Jest wiele historii, a może jest tylko jedna. Ale inaczej opowiadana. Nie wszystkich chcemy słuchać. Dlaczego? Zdaniem Rafała Dziemidoka to od narratora - nie do końca od jego historii - zależy czy go wysłuchamy.  A opowieść? Ma być osobista (nie mylić  z histerycznym obnażaniem się, chodzi raczej o autentyczność). Ma płynąć z "ja", przesiąknięta indywidualnym doświadczeniem. My life in tears to (co najmniej) dwie historie. Albo jedna historia i dwa odmienne sposoby narracji. W każdym razie zaczyna się od skakania przez skakankę.

 Szary kombinezon skacze rytmicznie, jednostajnie, długo, powtarza się, potyka i kontynuuje "zadanie". Twarz nieruchoma. Jakie jest teraz to skakanie, które w dzieciństwie nie miało nic wspólnego z ograniczeniem i nudną jednostajnością? Ma bawić, a smuci.  Ciało się męczy, poci, idzie odpocząć i wytrzeć czerwonym ręcznikiem. Wtedy spogląda na nas, na publiczność. Czasem się uśmiechnie. Pije wodę.  I znów inaczej doświadcza przestrzeni i czasu, przechodzi kolejny etap. Działa w ciszy, przy muzyce ("Bach Bleach", Raphael Rogiński) w czasie odmierzanym sekundnikiem i w rytmie swojej wytrzymałości.

To pierwsza narracja. Zdaniem artysty (i narratora) - ta bardziej nachalna. Trwa dłużej niż druga, jakby nieskończona, choć właśnie doprowadzona do końca. Drugie ciało (Ewa Garniec) zaczyna mówić i milknie (to znaczy: gaśnie światło i kończy się spektakl). Pozostawia wrażenie, że historie z tego spektaklu są i będą opowiadane (może) zawsze. Powtarzane, choć zawsze inne, bo przetworzone przez odmienne doświadczenie. Zresztą ciało nie musi nawet  o p o w i a d a ć, by mówić. Zawsze mówi - przesiąknięte historiami. Nasze historie zapisuja się w ciele. Ciało jest zawsze TU I TERAZ. I - PO.

Słyszałam, że spektakli w Starym Browarze się nie rozumie i dlatego nie ogląda.  Ale nie trzeba ograniczać się do rozumienia. Teatr ruchu daje nam lub/i wymaga od nas więcej. Oglądając artystę na scenie można współodczuwać jego opowiadanie w swoim organizmie. Czytając też współodczuwamy, tak, ale tu inaczej.

Obserwacja opowiadającego ciała to jeden z wielu sposobów patrzenia na spektakl taneczny. Otwieranie pozostałych dostępnych kanałów i odczuwanie spektaklu w ciele to dopiero frajda. I doświadczenie nie do z r o z u m i e n i a.

I na koniec banał:  ciało nie musi być idealne, by móc mówić.

Mam nadzieję, że banał był dopiero na koniec. I że to banał.

 

Ola Król, 2013-10-23, aleczywarto.pl/teatr

http://aleczywarto.pl/teatr/my-life-in-tears-rafala-dziemidoka-relacja

 

Moje życie we łzach - relacja

bottom of page